wtorek, 15 lipca 2008

3

Wertuję "Jezioro Bodeńskie" i szukam fragmentu, póki jeszcze pamiętam jakiego. Wyszedłem po przebudzeniu z mieszkania aby pobyć chwile sam. Miałem lekkiego kaca ale słońce mnie orzeźwiało i wręcz wprawiało w dobry humor. Byłem już parę razy a Poznaniu, ale za każdym razem w innym miejscu. Albert każdego semestru zmienia miejsce zamieszkania, prawdopodobnie stawka czynszu ma na to wpływ. Normalnie nie robię takich rzeczy, jak czytanie książek na ławce, ale pomyślałem że to może mi przenieść trochę spokoju. Wziąłem klucze do mieszkania i udałem się do Parku znajdującego się nieopodal.

Długo nie wytrzymałem spokojnego siedzenia i patrzenia w książkę. Kurwa, przecież miałem kaca. Jakiś starszy facet przysiadł się na ławkę w ręku trzymając smycz. Jego pies, mały czarny brązowy brzydki jamnik biegał gdziekolwiek i szczekał na małe dzieci. Po chwili dziadek zaczął gadać sam do siebie, a następnie powoli zaczynał jakby od niechcenia niektóre słowa kierować do mnie. Jak mu powiedziałem że jestem przejezdny, i to jeszcze z Gdyni, to zaczął nawijać jak oszalały.

W Lublinie było dość spoko. Piotrek nie znajdywał dla mnie czasu ale spędzałem go w większości z Zosią. Na początku udaliśmy się do mieszkania mojego kuzyna, położonego nieopodal dworca. Zosia wiedziała że zdaje sobie z tego sprawę że to ściema z tym spóźnieniem. Pod sam koniec pobytu mi wyznała że Piotrek po prostu zapomniał i kazał jej przyjechać mnie odebrać. W mieszkaniu nie zastaliśmy właściciela, bo miał ważne spotkanie z pracy. Zosia zachowywała się nerwowo, chyba odebranie mnie z dworca było jej nie na rękę. Jak sie rozpakowałem, i poszliśmy kupić wódę to zaczęła się wyluzowywać. Piotrek przyszedł akurat gdy opracowaliśmy pół flachy. Rozbawiony się ze mną przywitał, coś tam zaczął opowiadać jak to spotkanie świetnie poszło, w międzyczasie walnął dużego kielicha i dalej luźno nawijał. Marynarka i krawat wylądowały w kącie, a jego dobry humor zaczął działać na nas zabójczo dobrze. Po jakimś czasie wyciągnął z teczki kolejną flachę i się nią zajęliśmy. Niedługo po rozpoczęciu whiskey, którą Piotrek trzymał w barku na czarną godzinę, Zosia zasnęła na kanapie. Popijawa się skończyła na opowiadaniu o rodzinie, nic nie łączących nas wspomnieniach oraz na życzliwym poklepywaniu po plecach. Piliśmy do świtu kiedy to Piotrek przypomniał sobie że musi wstać do pracy, ostatni raz się głośno roześmialiśmy, podniósł Zosie z kanapy i razem poszli się położyć do sypialni. Chciałem jeszcze walnąć ostatnią szklane whiskey i napisać smsa do jarka jak to jest zajebiście w Lublinie, ale momentalnie zasnąłem nim nawet spocząłem na fotelu.

Wstałem i sobie poszedłem bez słowa, znudziło mnie ciągłe przytakiwanie temu upierdliwemu dziadowi. Gdy już dochodziłem do klatki Alberta to sie zorientowałem że nie wziąłem książki. Na ławce nie znalazłem ani książki ani właściciela brzydkiego jamnika. Zniknęli, skurwysyny.

Po powrocie do mieszkania zastałem Larrego siędzącego na krześle, z piwem w dłoni, wpatrzonego tępo w telewizor. Spojrzał na mnie z uśmiechem, powiedział "Kurwa" i dalej kontynuował swoją czynność. Gdy zrobiłem klocka i wypiłem herbatę, Larry mnie namówił do udania się po browar i czegoś związanego z nabiałem.

Zimne piwo postanowiliśmy gdzieś wypić, i znaleźliśmy tuż za marketem wspaniałe miejsce w postaci piaskownicy. Larry był moim dobrym kumplem i jedną z osób które przyjechał z Gdyni specjalnie na imprezę do Alberta. Z Larrym niewiele rozmawiam ale się super rozumiemy. Razem narobiliśmy mnóstwo absurdalnych rzeczy i naśmialiśmy się z wszelkich możliwych sytuacji. Po tym jak usiedliśmy w piaskownicy, otworzył piwo o moją butelką a ja nie miałem jak otworzyć swojej więc pomyślałem że jogurt w plastikowym opakowaniu będzie temu służył doskonale. Wykonywując dźwignię nakrętką jogurtu na kapslu piwa, zrobiłem szybki ruch dłonią. Ku mojemu zdumieniu, kapsel pozostał w tym samym miejscu, a za to cała zawartość plastikowej butelki wylądowało na Larrym. Larry był cały w jogurcie, spojrzał na mnie z niepewnym uśmiechem i rozłożył w bezradności ręce. Po chwili wybuchł śmiechem a ja się dołączyłem. Wręczyłem mu swoją bluzę i wytarł nią spodnie, po czym jakby się nic nie wydarzyło usiedliśmy na desce na skraju piaskownicy. Sącząc zimne piwo zacząłem opowiadać o Lublinie.

Obudził mnie głos Zosi. W dłoni miałem przechyloną szklankę po alkoholu, speszony zerknąłem na ziemie w poszukiwaniu plamy, ale Zosia powiedziała że nic się nie stało. Byłem mocno zdezorientowany. Spojrzałem na zegar, dochodziła 11, Piotrek wyszedł prawdopodobnie dawno temu. Zosia zniknęła za drzwiami kuchni, odłożyłem szklankę na niski stolik i obejrzałem się na około. Dopiero teraz za widnego jakos zwróciłem uwagę na wystrój mieszkania. Mocna bieda, gdyby nie telewizor z dużym kineskopem, i wyglądającym nowocześnie komputerem, pomyślałbym że mieszkają tutaj starzy ludzie. Potem dopiero się dowiem że Piotrek odziedziczył to mieszkanie po swoich dziadkach którzy tragicznie zginęli w wypadku autokaru wracającego z pielgrzymki w Bośni.

Bardzo szybko doszedłem do siebie i wyszliśmy z Zosią na miasto. W Lublinie przemieszczało się tak jak w Gdyni trolejbusami. Zosia miała jakieś tam plany zwiedzania, więc spędziliśmy dość pożytecznie czas. Mają tu ciekawe zoo i parę zabytków. Dość długo siedzieliśmy na Placu Litewskim. Na tym też placu za jakimś pomnikiem walnęliśmy po piwie. W pobliżu znajdowały się klawe dawne pałace. Taki dzień był mi potrzebny.

Wieczorem umówiliśmy się z Piotrkiem w Mandragorze na Starym Mieście.

czwartek, 8 maja 2008

2

Pierwszy wyjazd odbyłem do Lublina. Mam tam rodzinę, daleką co prawda, ale otrzymałem od nich kiedyś zaproszenie. Poprzez bliższą rodzinę próbowałem się z nimi skontaktować, i się udało. Bilet miałem na pojutrze.

Siedziałem na przeciwko grubej dziewczyny u której jedynie co przyciągało uwagę to olbrzymi dekolt. Co jakiś czas, dyskretnie, wsuwała rękę do kieszeni swojej pomarańczowej przeciwdeszczowej kurtki, i wyjmowała coś co następnie wsuwała do ust. Bodajże jakieś nasiona. Obleśna scena. W przedziale znajdowała się jeszcze cicha para i dziadek przyciśnięty do okna przy wejściu.

Gdy dostałem numer do mojego kuzyna, Piotrka, długo się zastanawiałem jak z nim porozmawiać. Potoczyło się dość przyjaźnie, chociaż mnie nie pamiętał. Powiedział że nie szkodzi, znajdzie dla mnie czas na pewno, i mnie dobrze ugości. Tydzień przeznaczyłem na pobyt w Lublinie.

Stałem na peronie Lublin Główny z 20 minut i doszedłem do wniosku że o mnie zapomniano. Kręciło mi się w głowie z powodu podejrzanej wódki pitej w pociągu a skontaktować się z nikim nie mogłem bo mi bateria w telefonie padła. Musiałem spokojnie pomyśleć, a że byłem trochę zmęczony to zrezygnowałem z zamiaru że będę stał gdyż Piotrek miałby mnie szybciej zauważyć. Usiadłem na pobliskiej ławce i oparłem się głową o stojący przy niej automat do napojów. Opanowało mnie lekkie zmęczenie. W pobliżu kręcił się jakiś obdartus zaczepiający raz po raz podróżnych, aż wreszcie podszedł do mnie. Zachrypniętym głosem zapytał - Co bracie takiś smutny? Może dasz złotego na wino?
Rzeczywiście byłem przygnębiony. Odpowiedziałem mu z żalem w głosie - Człowieku, zostałem zapomniany... - Spojrzałem na żula stojącego nade mną z wyciągnięta ręką i dodałem - I jedyne co mi przychodzi do głowy to picie gorzały. Ale wiesz, tutaj sie napijemy, bo muszę czekać. Na kuzyna, którego raczej nie poznam po tylu latach, muszę czekać. - Sięgnąłem do plecaka i wyciągnąłem butelkę whiskey przeznaczoną na powitalną popijawę. Nie miałem skrupułów by jej nie opróżniać. Żulek nie przestawał trzeć rąk i rozbestwiony uśmiech nie schodził z jego twarzy.

Gość tłumaczył swoje picie że to przez kobietę, że przyjaciel go wystawił w interesach, że rodzina go opuściła. Plótł o tym, nawet nie nakierowywałem go na ten temat. Ale tak to chyba jest, nie miałby mi czego innego opowiadać, a ja i tak bym o to prędzej czy później zapytał. Znudzony zacząłem mu mówić o pozorach, że ludzi tak prosto po nich oceniać. Jako przykład podałem spasioną dziewczynę z pociągu która okazała się świetną kompanką.

Babsztyl żarł te nasiona bo okazało się że ma powody do zdenerwowania. Po jakimś czasie sama zagadała. Mówiła o tym jak jedzie na studia do Warszawy, że pierwszy raz na tak długo opuszcza nasze wspólne rodzinne miasto, czyli Gdynię. Rodzice wszystko jej załatwili na miejscu. Miała mieszkać w jakiejś kawalerce na Mokotowie, wszystkie jej rzeczy już tam na nią czekały. A wszystko to opowiadała po tym jak poczęstunek jednym kieliszkiem parszywej wódki z plastiku przemienił się w ciąg męki. Bo picie tego świństwa to była męka. Przez dalszą część podróży mówiliśmy sobie o tym jak to jest w Gdyni. Takie tam gówna. Miałem ją odwiedzić, ale pożegnała się obrzydliwym pocałunkiem w usta, więc z góry zrezygnowałem. Miała nieokreśloną pieprzniętą manierę i niezrównoważone poczucie humoru. To mi się podobało. Potem przyszło mi określenie jej fizyczności i czar prysł. W sumie piersi miała jeszcze fajne. I tak jechałem najebany do Lublina.

Rozbudziłem się w przyciemnionym przedziale w towarzystwie za bardzo głośnych szczeniaków w stylu emo. Bodajże jechali na pierdolony biwak na którym pierwszy raz obudzą się objęci do pierdolonego drzewa. Spojrzałem na swoje dłonie gdzie w lewej znajdował się pusty kieliszek a w drugiej znalazłem numer do warszawskiego rasmusena.
Dalsza część podróży to próby podjęcia, przez pseudo-przyjazne dzieciaki, rozmowy ze mną, na którą i tak nie miałem siły. Przynajmniej mój pusty kieliszek się napełniał i wódka pozwoliła mi zapaść w kolejny sen.

Dzieciaki sie jednak przydały bo mnie zbudziły tuż przed moim celem podróży.

Ta moja rozmowa z żulem była mocno rozwlekła i po spojrzeniu na zegar zorientowałem się że minęła już godzina od mojego przybycia. Jakaś dziewczyna, na dworcu, przez pewien czas zaczepiała ludzi i się o coś pytała. Jej wzrok w pewnym momencie spoczął na mnie. Zanim podeszła jeszcze zaczepiła mężczyznę po drodze, po czym stanęła naprzeciwko mnie - Piotrek? - zapytała.
- Tak - wybełkotałem.
- Z Gdyni, tak? - przytaknąłem i zacząłem chować w połowie pustą flachę do plecaka - Kurde, wiesz, mojemu Piotrkowi coś nagłego wypadło, i wysłał mnie, ale korki i w ogóle.
- Jasne, nic się nie stało. Na szczęście towarzystwa mi dotrzymał... - W sumie nie wiedziałem jak mój kumpel się nazywa, więc rękę, która przed chwilą na niego wskazywałem, mu podałem. Zauważył ją dopiero po kilku sekundach bo był zajęty mamrotaniem.
Po szybkim pożegnaniu z żulem, udałem się z nią w kierunku wyjścia. Mogłem jedynie przypuszczać że Piotrek o mnie zapomniał, bo tak naprawdę mieszka w centrum, czyli przy dworcu. Ale nie przejmowałem sie już tym bo byłem w mieście którego jeszcze nie widziałem.
Cieszyłem się.
Ta dziewczyna mojego kuzyna nazywa się Zosia.

sobota, 19 stycznia 2008

1

Otarłem pot z czoła, to już ostatnie ciepłe dni tego lata. Przynajmniej tak w prognozie mówili. Przejąłem podaną do mnie piłkę i z całej siły przyłożyłem. Przeleciała dobrze z pół metra obok słupka. Spojrzałem na kumpla który był na czystej pozycji. Jego wymowny wzrok i gest ręką nie wypełnił mnie radością z powodu całkiem udanej akcji.

Myślałem aby jeszcze uszczknąć coś z wakacji i dlatego od jakiegoś czasu myślałem o wyjeździe. Odświeżałem stare znajomości aby na początku roku akademickiego odwiedzić miasta w których nie byłem a miałem szanse tam być i u kogoś przenocować. Chciałem po prostu wyjechać. Wyjechać najdłużej jak się da za nieduże pieniądze. Często przez to spacerowałem samotnie przez ulice mojego miasta i intensywnie obmyślałem szanse. Bo planować nie chciałem, chciałem jedynie mieć szkic sytuacji i wiedzieć czy jest, chociaż jakieś niewielkie, prawdopodobieństwo na sukces wyprawy. Potrzebowałem zdobyć nowe doświadczenia. Jedną z rzeczy która mi niweczyła cały pomysł to praca.

Nigdy nie wyleciałem z pracy tak nagle. Moja praca obfitowała w relaksujące momenty. Mało robiłem, nudziłem się. Szefowa podeszła i się na mnie patrzyła przez długi czas. Zawsze się uśmiechała ale tym razem miała wyraz twarzy wielce poważny. Po jakimś czasie podniosłem wzrok nad klawiatury i z niepewnym uśmiechem patrzyłem na nią. Po chwili konsternacji powiedziała:
- No Piotrek, dobrze Ci idzie - zaczęła niepewnie.
- Wiem - szybko rzuciłem, i się uśmiechnąłem, ale ona jakby nie słyszała tej odpowiedzi ciągnęła dalej - Piotrze, likwidują nasz dział. Tak świetnie nam idzie - zrobiła dłuższą pauzę i za chwilę dodała - Trudno. Idź do księgowej po kasę. Do zobaczenia, może się do Ciebie jeszcze odezwiemy.

Z pieniędzmi i szaleńczo dobrym humorem wyszedłem z siedziby firmy. Podskakiwałem sobie po ulicy, to z krawężnika to na jezdnie. W czasie drogi trolejbusem do domu na jednym z przystanków wsiadł najzabawniejszy gość na ziemi. Z mina przygłupa, oczami wystającymi ponad przeciętność z oczodołów i z kurczowym uściskiem założonym na tubie którą niósł przed sobą, usiadł na siedzeniu przede mną. Brakowało mu wywieszonego języka z ust. Gość był tak zadowolony jak nikt normalny. Kobieta która weszła za nim, cały czas do niego mówiła przyciszonym głosem, a on chrząkał, śmiał się przyduszonym bulgotem, no i był niesamowicie szczęśliwy. Muszę przyznać że trochę był niepełnosprawny. Ale przynajmniej szczęśliwy. Pomyślałem że właśnie tak się czuję jak ten koleś. Tylko że zamiast tuby mam wreszcie spokój z pracą i satysfakcję że mogę spełnić wreszcie mój plan.

Obudziłem się na następny dzień z wielkim kacem.