Pierwszy wyjazd odbyłem do Lublina. Mam tam rodzinę, daleką co prawda, ale otrzymałem od nich kiedyś zaproszenie. Poprzez bliższą rodzinę próbowałem się z nimi skontaktować, i się udało. Bilet miałem na pojutrze.
Siedziałem na przeciwko grubej dziewczyny u której jedynie co przyciągało uwagę to olbrzymi dekolt. Co jakiś czas, dyskretnie, wsuwała rękę do kieszeni swojej pomarańczowej przeciwdeszczowej kurtki, i wyjmowała coś co następnie wsuwała do ust. Bodajże jakieś nasiona. Obleśna scena. W przedziale znajdowała się jeszcze cicha para i dziadek przyciśnięty do okna przy wejściu.
Gdy dostałem numer do mojego kuzyna, Piotrka, długo się zastanawiałem jak z nim porozmawiać. Potoczyło się dość przyjaźnie, chociaż mnie nie pamiętał. Powiedział że nie szkodzi, znajdzie dla mnie czas na pewno, i mnie dobrze ugości. Tydzień przeznaczyłem na pobyt w Lublinie.
Stałem na peronie Lublin Główny z 20 minut i doszedłem do wniosku że o mnie zapomniano. Kręciło mi się w głowie z powodu podejrzanej wódki pitej w pociągu a skontaktować się z nikim nie mogłem bo mi bateria w telefonie padła. Musiałem spokojnie pomyśleć, a że byłem trochę zmęczony to zrezygnowałem z zamiaru że będę stał gdyż Piotrek miałby mnie szybciej zauważyć. Usiadłem na pobliskiej ławce i oparłem się głową o stojący przy niej automat do napojów. Opanowało mnie lekkie zmęczenie. W pobliżu kręcił się jakiś obdartus zaczepiający raz po raz podróżnych, aż wreszcie podszedł do mnie. Zachrypniętym głosem zapytał - Co bracie takiś smutny? Może dasz złotego na wino?
Rzeczywiście byłem przygnębiony. Odpowiedziałem mu z żalem w głosie - Człowieku, zostałem zapomniany... - Spojrzałem na żula stojącego nade mną z wyciągnięta ręką i dodałem - I jedyne co mi przychodzi do głowy to picie gorzały. Ale wiesz, tutaj sie napijemy, bo muszę czekać. Na kuzyna, którego raczej nie poznam po tylu latach, muszę czekać. - Sięgnąłem do plecaka i wyciągnąłem butelkę whiskey przeznaczoną na powitalną popijawę. Nie miałem skrupułów by jej nie opróżniać. Żulek nie przestawał trzeć rąk i rozbestwiony uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Gość tłumaczył swoje picie że to przez kobietę, że przyjaciel go wystawił w interesach, że rodzina go opuściła. Plótł o tym, nawet nie nakierowywałem go na ten temat. Ale tak to chyba jest, nie miałby mi czego innego opowiadać, a ja i tak bym o to prędzej czy później zapytał. Znudzony zacząłem mu mówić o pozorach, że ludzi tak prosto po nich oceniać. Jako przykład podałem spasioną dziewczynę z pociągu która okazała się świetną kompanką.
Babsztyl żarł te nasiona bo okazało się że ma powody do zdenerwowania. Po jakimś czasie sama zagadała. Mówiła o tym jak jedzie na studia do Warszawy, że pierwszy raz na tak długo opuszcza nasze wspólne rodzinne miasto, czyli Gdynię. Rodzice wszystko jej załatwili na miejscu. Miała mieszkać w jakiejś kawalerce na Mokotowie, wszystkie jej rzeczy już tam na nią czekały. A wszystko to opowiadała po tym jak poczęstunek jednym kieliszkiem parszywej wódki z plastiku przemienił się w ciąg męki. Bo picie tego świństwa to była męka. Przez dalszą część podróży mówiliśmy sobie o tym jak to jest w Gdyni. Takie tam gówna. Miałem ją odwiedzić, ale pożegnała się obrzydliwym pocałunkiem w usta, więc z góry zrezygnowałem. Miała nieokreśloną pieprzniętą manierę i niezrównoważone poczucie humoru. To mi się podobało. Potem przyszło mi określenie jej fizyczności i czar prysł. W sumie piersi miała jeszcze fajne. I tak jechałem najebany do Lublina.
Rozbudziłem się w przyciemnionym przedziale w towarzystwie za bardzo głośnych szczeniaków w stylu emo. Bodajże jechali na pierdolony biwak na którym pierwszy raz obudzą się objęci do pierdolonego drzewa. Spojrzałem na swoje dłonie gdzie w lewej znajdował się pusty kieliszek a w drugiej znalazłem numer do warszawskiego rasmusena.
Dalsza część podróży to próby podjęcia, przez pseudo-przyjazne dzieciaki, rozmowy ze mną, na którą i tak nie miałem siły. Przynajmniej mój pusty kieliszek się napełniał i wódka pozwoliła mi zapaść w kolejny sen.
Dzieciaki sie jednak przydały bo mnie zbudziły tuż przed moim celem podróży.
Ta moja rozmowa z żulem była mocno rozwlekła i po spojrzeniu na zegar zorientowałem się że minęła już godzina od mojego przybycia. Jakaś dziewczyna, na dworcu, przez pewien czas zaczepiała ludzi i się o coś pytała. Jej wzrok w pewnym momencie spoczął na mnie. Zanim podeszła jeszcze zaczepiła mężczyznę po drodze, po czym stanęła naprzeciwko mnie - Piotrek? - zapytała.
- Tak - wybełkotałem.
- Z Gdyni, tak? - przytaknąłem i zacząłem chować w połowie pustą flachę do plecaka - Kurde, wiesz, mojemu Piotrkowi coś nagłego wypadło, i wysłał mnie, ale korki i w ogóle.
- Jasne, nic się nie stało. Na szczęście towarzystwa mi dotrzymał... - W sumie nie wiedziałem jak mój kumpel się nazywa, więc rękę, która przed chwilą na niego wskazywałem, mu podałem. Zauważył ją dopiero po kilku sekundach bo był zajęty mamrotaniem.
Po szybkim pożegnaniu z żulem, udałem się z nią w kierunku wyjścia. Mogłem jedynie przypuszczać że Piotrek o mnie zapomniał, bo tak naprawdę mieszka w centrum, czyli przy dworcu. Ale nie przejmowałem sie już tym bo byłem w mieście którego jeszcze nie widziałem.
Cieszyłem się.
Ta dziewczyna mojego kuzyna nazywa się Zosia.