sobota, 19 stycznia 2008

1

Otarłem pot z czoła, to już ostatnie ciepłe dni tego lata. Przynajmniej tak w prognozie mówili. Przejąłem podaną do mnie piłkę i z całej siły przyłożyłem. Przeleciała dobrze z pół metra obok słupka. Spojrzałem na kumpla który był na czystej pozycji. Jego wymowny wzrok i gest ręką nie wypełnił mnie radością z powodu całkiem udanej akcji.

Myślałem aby jeszcze uszczknąć coś z wakacji i dlatego od jakiegoś czasu myślałem o wyjeździe. Odświeżałem stare znajomości aby na początku roku akademickiego odwiedzić miasta w których nie byłem a miałem szanse tam być i u kogoś przenocować. Chciałem po prostu wyjechać. Wyjechać najdłużej jak się da za nieduże pieniądze. Często przez to spacerowałem samotnie przez ulice mojego miasta i intensywnie obmyślałem szanse. Bo planować nie chciałem, chciałem jedynie mieć szkic sytuacji i wiedzieć czy jest, chociaż jakieś niewielkie, prawdopodobieństwo na sukces wyprawy. Potrzebowałem zdobyć nowe doświadczenia. Jedną z rzeczy która mi niweczyła cały pomysł to praca.

Nigdy nie wyleciałem z pracy tak nagle. Moja praca obfitowała w relaksujące momenty. Mało robiłem, nudziłem się. Szefowa podeszła i się na mnie patrzyła przez długi czas. Zawsze się uśmiechała ale tym razem miała wyraz twarzy wielce poważny. Po jakimś czasie podniosłem wzrok nad klawiatury i z niepewnym uśmiechem patrzyłem na nią. Po chwili konsternacji powiedziała:
- No Piotrek, dobrze Ci idzie - zaczęła niepewnie.
- Wiem - szybko rzuciłem, i się uśmiechnąłem, ale ona jakby nie słyszała tej odpowiedzi ciągnęła dalej - Piotrze, likwidują nasz dział. Tak świetnie nam idzie - zrobiła dłuższą pauzę i za chwilę dodała - Trudno. Idź do księgowej po kasę. Do zobaczenia, może się do Ciebie jeszcze odezwiemy.

Z pieniędzmi i szaleńczo dobrym humorem wyszedłem z siedziby firmy. Podskakiwałem sobie po ulicy, to z krawężnika to na jezdnie. W czasie drogi trolejbusem do domu na jednym z przystanków wsiadł najzabawniejszy gość na ziemi. Z mina przygłupa, oczami wystającymi ponad przeciętność z oczodołów i z kurczowym uściskiem założonym na tubie którą niósł przed sobą, usiadł na siedzeniu przede mną. Brakowało mu wywieszonego języka z ust. Gość był tak zadowolony jak nikt normalny. Kobieta która weszła za nim, cały czas do niego mówiła przyciszonym głosem, a on chrząkał, śmiał się przyduszonym bulgotem, no i był niesamowicie szczęśliwy. Muszę przyznać że trochę był niepełnosprawny. Ale przynajmniej szczęśliwy. Pomyślałem że właśnie tak się czuję jak ten koleś. Tylko że zamiast tuby mam wreszcie spokój z pracą i satysfakcję że mogę spełnić wreszcie mój plan.

Obudziłem się na następny dzień z wielkim kacem.